top of page

Praworządni obywatele, hazard i miliony. Mija 63. rocznica napadu na bank w Wołowie

  • Zdjęcie autora: Marek Zioła
    Marek Zioła
  • 19 sie
  • 2 minut(y) czytania
Budynek dawnego banku w Wołowie – miejsce napadu
Fot. mar / fotopolska.eu

19 sierpnia 2025 roku przypada 63. rocznica jednego z najgłośniejszych przestępstw w historii Polski. Z oddziału Narodowego Banku Polskiego w Wołowie zniknęło ponad 12,5 miliona złotych, co było wówczas najwyższą kwotą skradzioną w historii kraju. Po ponad sześciu dekadach, okoliczności tej kradzieży wciąż budzą wiele emocji i zaskoczenia.


Historia, która na zawsze zmieniła postrzeganie przestępczości w Polsce, wydarzyła się 19 sierpnia 1962 roku w Wołowie. Wówczas, niewielkie miasteczko o zaledwie ośmiu tysiącach mieszkańców, położone 50 kilometrów na północny zachód od Wrocławia, nagle znalazło się w centrum uwagi całej Polski. Napad na jedyny oddział Narodowego Banku Polskiego, który w tamtych czasach pełnił rolę skarbca dla całego lokalnego handlu i przemysłu, przeszedł do historii jako "napad stulecia". Kwota, jaka padła łupem rabusiów, do dziś pozostaje najwyższą w dziejach polskiej przestępczości.


Szczegóły napadu stulecia, które zaskoczyły śledczych


W niedzielę 19 sierpnia 1962 roku, pięcioosobowa grupa włamała się do wołowskiego oddziału banku. Rabusie obezwładnili strażnika, a następnie, używając lewarka samochodowego, przebili się do skarbca. Po kradzieży gotówki odjechali samochodem marki Warszawa. Jak później ustalono, w planowaniu przestępstwa pomogło im dwóch pracowników banku. Łupem złodziei padło dokładnie 12 531 000 złotych, co stanowiło równowartość ponad 7800 ówczesnych miesięcznych pensji. Sprawę ujawniono nad ranem, 20 sierpnia, kiedy sprzątaczka znalazła otwarte drzwi i skrępowanego strażnika. Milicjanci z Wołowa, nie mając doświadczenia z przestępstwami na taką skalę, szybko doszli do wniosku, że złodzieje musieli mieć wspólnika wewnątrz placówki. Zaczęto poszukiwania. Pomocna okazała się intuicja śledczych – broń użyta do sterroryzowania strażnika została odnaleziona na dnie pobliskiego stawu, co dało pierwszy trop.


Intryga, która zdemaskowała rabusiów z Wołowa


Kluczowym elementem w śledztwie okazała się znajomość serii i numerów skradzionych banknotów. Milicja, a później oficerowie SB i milicjanci z Warszawy, którzy przejęli sprawę po dwóch miesiącach, zastosowali podstęp. Do mediów przekazano informację o rzekomej planowanej wymianie pieniędzy. To sprowokowało sprawców do wprowadzenia skradzionej gotówki do obiegu. Wkrótce zaczęły pojawiać się próby zapłacenia skradzionymi pięćsetkami, dokonane przez żony rabusiów, które jeździły na zakupy między innymi do Opola i Katowic. Jedna z nich miała nawet paradować po mieście w bardzo drogim futrze. Ostatecznie, do aresztowania przestępców doprowadziła siostra jednego z nich, która próbowała wpłacić na swoje konto bankowe wyjątkowo wysoką kwotę.


Motywacja, która zaskoczyła wszystkich


Głównym organizatorem napadu okazał się Mieczysław F., 38-letni elektronik, właściciel zakładu napraw sprzętu RTV, który kilka lat wcześniej montował zabezpieczenia w banku. To właśnie on, obserwując ilość gotówki, postanowił zorganizować kradzież. Wśród zatrzymanych był również Wiktor K., taksówkarz, który woził śledczych, udając niewinnego. Pozostałymi uczestnikami byli Józef S., Jan J. i Rudolf D.


Okazało się, że wszyscy członkowie szajki to praworządni obywatele, którzy nigdy wcześniej nie mieli problemów z prawem. Ich motywacją był rzekomy dług u księdza z pobliskiej wsi, zaciągnięty z powodu nałogowego hazardu. Znaczną część zrabowanej gotówki odzyskano – ponad 11 milionów złotych. Resztę pieniędzy rabusie spalili.

Komentarze


AKTUALNOŚCI

bottom of page